GłównaPierwszaRomantycznaZagmatwanaPowszedniaNocnaOstatniaAzazello.
Przeżyłem
Abadonna / Azazello | 30 grudnia 2010

Przeszłość. Późne lata pięćdziesiąte, może początek sześćdziesiątych. Jesień. Ogólna szarość. Sobotnie przedpołudnie. Jestem kimś w rodzaju naukowca i aktora jednocześnie, w każdym razie dość znaną i szanowaną personą. Spaceruję w eleganckim garniturze i kapeluszu po opustoszałym parku. Po drodze mijam biuro ogłoszeń jakby żywcem wyjęte z serialu "Mad Men". Wstępuję, daję ogłoszenie o nieistotnej treści, a wychodząc strofuję młodą dziewczynę, która - w moim przekonaniu - nie obsłużyła mnie dość szybko i zręcznie.

Na ulicy tuż pod biurem zatrzymuje mnie czterech mężczyzn ubranych w wojskowe mundury. Tracę przytomność. Potem długo nie jestem w stanie zorientować się, gdzie mnie przetrzymują.

Leżę pod grubą kołdrą na podłodze na korytarzu w dużym, starym mieszkaniu. To może być gułag albo jakiś inny przejściowy obóz, ale nie jestem tego pewien. Co jakiś czas w pokoju obok rozlega się ostry krzyk. Wywoływany z korytarza znika za drzwiami, chwilę później słychać strzał. W ten sposób ginie młody chłopak, który leżał na podłodze parę metrów ode mnie. W końcu wywołują i moją osobę. Tuż przy drzwiach do pokoju stoi z kałasznikowem młoda dziewczyna w mundurze - ta sama, którą widziałem w biurze ogłoszeń koło parku i którą zmieszałem z błotem za powolną obsługę. Proszę ją teraz cicho o pomoc, pokazuję jakąś wymiętoszoną kartkę, choć to bardzo ryzykowne, bo śmiercią - w razie przyłapania - jest karane nawet porozumiewawcze mrugnięcie okiem. Wszystko na nic, dziewucha pozostaje niewzruszona. Przerażony naciskam klamkę i powoli otwieram drzwi.

Fot. Abadonna

Okazuje się, że do pokoju wchodzi się przez dużą kuchnię z piecem na węgiel. Wokół pieca siedzi na taboretach pięć kobiet w średnim wieku, każda w mundurze i z ostrym makijażem. Jedna z nich krztusząc się ze śmiechu odczytuje na głos list wystosowany przez ministra szkolnictwa wyższego Rosji. Autor listu wstawia się za mną i przekonuje, że nie zrobiłem niczego złego.

- Ty nędzny śmieciu, przecież nawet nie mówisz po rosyjsku - syczy do mnie jedna z kobiet.

- Nieprawda - odpowiadam po angielsku. - Bardzo dobrze władam waszym językiem, uczyłem się go przez wiele lat w szkole...

Nagle gaśnie światło i zapada kompletna cisza. Moje oprawczynie znikają w mgnieniu oka. Nie ma też nigdzie dziewuchy z karabinem. Rozglądam się uważnie dookoła, na korytarzu spotykam jeszcze czterech innych więźniów. Wspólnie sprawdzamy szybko całe mieszkanie. Jest kompletnie puste. Uciekamy, każdy w swoją stronę.

Na ulicy palą się już latarnie, bokami przemykają ostatni przechodnie. Jest prawie dziewiąta wieczorem, a to oznacza, że trzymali mnie w zamknięciu około dziesięciu godzin. Na wszelki wypadek zakładam na głowę grubą czapkę. W popołudniowych wydaniach gazet pewnie o mnie pisano i pewnie opublikowali moje zdjęcie. Lepiej, żeby teraz nikt mnie nie rozpoznał.

Przechodząc przez park znów mijam eleganckie biuro ogłoszeń, czynne mimo późnej pory. Po chwili wahania wstępuję. Za kontuarem stoi tym razem młody chłopak ostrzyżony na jeża, bardzo usłużny i życzliwy. Daję ogłoszenie o treści składającej się tylko z jednego słowa: "przeżyłem".